Tak się niefortunnie złożyło, że kiedy w Polsce zamknięto granice, ja przebywałam z mężem na urlopie. I chciałabym Wam dziś co nieco opowiedzieć o tym trudnym dla nas czasie.

Nasz powrót był zaplanowany na poniedziałek. W weekend dowiedzieliśmy się, że granice będą zamknięte i nasz lot już się nie odbędzie. Byliśmy nie dość, że w Azji, czyli daleko, to jeszcze na wyspie, z której nie kursują żadne promy. Nie było szans na powrót inny, niż samolotem.

Dlaczego nie cieszyliśmy się z przedłużonych wakacji, tylko szukaliśmy sposobu na powrót? Bo bungalow na plaży się sam nie opłaci, a my na Sri Lance nie mieliśmy możliwości pracy. Bo nasze wizy miały swój (bliski) termin ważności. Bo w Polsce zostały nasze koty. Bo w Europie zostały nasze rodziny. Bo nastroje na miejscu były nieprzyjemne. Tuż przed naszym wylotem miał miejsce przykry ciąg wydarzeń, który doprowadził do bardzo dużej niechęci miejscowych względem turystów. Zaczęto odmawiać turystom noclegu czy transportu. Sprzedawcy w sklepach reagowali na nasz widok niemalże panicznie. Ludzie omijali szerokim łukiem i uciekali, kiedy się zbliżaliśmy. To nie jest miejsce, w którym można się cieszyć słońcem i plażą…

Wszystko, czego się dowiadywaliśmy, było niepewne, często dostawaliśmy wręcz sprzeczne informacje. Sytuacja zmieniała się nawet nie z godziny na godzinę, ale z minuty na minutę. Ambasada zalecała wracać na własną rękę. Ale jak, skoro coraz więcej państw zamyka granice? Kto mi zagwarantuje, że kupując lot z przesiadką, nie utknę na lotnisku w połowie drogi, nie mogąc już się cofnąć ani nawet opuścić lotniska?

Wiem, że można by sobie wyobrazić, że jako nauczycielka jogi cały weekend spędziłam medytując z uśmiechem na twarzy i spokojem w głowie, wysyłając światło i miłość. Niestety jest to wizja daleka od rzeczywistości…

Tak, uczę jogi. Uczę medytacji. Uczę relaksacji. Pokazuję jak zachowywać spokój. Ale emocje i ich przeżywanie są częścią ludzkiej natury. Mam wrażenie, że główną pułapką rozwoju duchowego jest… wyparcie. Wypieramy wszystko, co „złe” czy nieprzyjemne, mówiąc, że strach nie ma dostępu do naszego serca. Wypieramy, że ktoś nas krzywdzi, mówiąc o zasadzie lustra i uważamy, że przyczyna tkwi w nas. Wypieramy, że czujemy złość, bo złość jest nieduchowa. Duchowe jest siedzenie w kwiecie lotosu nawet wtedy, kiedy trzeba biec. I być może przez pewien czas można tak funkcjonować, w tym wyparciu, ale w końcu tama puści i zaleją nas emocje.

article image

Jedna z najważniejszych lekcji, które próbuję przekazać podczas jogi, brzmi: pozwól sobie czuć. Pozwól sobie czuć, co dzieje się w Twoim ciele. Nie odcinaj się od niego, nie mów sobie, że bez bólu nie ma efektów. Szanuj swoje ciało – ale najpierw je poczuj, inaczej nie poznasz, co jest dla niego dobre. Pozwól sobie czuć swoje emocje – nie uciekaj przed nimi, inaczej zostaną „zablokowane” w Twoim ciele i przez wiele miesięcy, a może nawet i lat, będą Ci towarzyszyć jako przewlekły ból czy napięcie. Pozwól sobie czuć – i to, co jest przyjemne, i to, co nie jest. Nie stawiaj oporu. Nie oceniaj tego, co czujesz. Po prostu poczuj, nazwij, wejdź w to.

To nie jest łatwe. Co to w ogóle znaczy „pozwolić sobie czuć”? Nieraz słyszymy, że emocje zapisują się w ciele. I jest to coś, czego doświadczył każdy z nas przynajmniej raz w życiu. Pomyśl o stresującym egzaminie, który wywołał ból brzucha albo o motylkach, które czułeś/aś, kiedy się zakochałeś/aś. Właśnie to mam na myśli, fizyczne odczucia wywołane przez emocje. Nasze ciało, nasze emocje, nasz umysł – stanowią jedno. Oczywiście w dualnym świecie, w którym żyjemy, wydaje się, że jest inaczej… Ale czy ktoś mógłby funkcjonować tu, na Ziemi, bez ciała? Albo bez duszy, z samym ciałem? Nie. A więc dusza i ciało tu na Ziemi stanowią jedność.

Kiedy więc czujesz jakąś emocję, zatrzymaj się. Zauważ, gdzie w ciele ona się manifestuje. Pozwól sobie czuć – i emocjonalnie, i fizycznie. Puść kontrolę.

Wracając do mnie… Co robiłam, skoro nie medytowałam? Kiedy dowiedziałam się, że nasz lot jest odwołany, poczułam, jakbym spadała w próżnię. Poczułam, jak zaciska się całe moje ciało. Poczułam jak coś przygniata moją klatkę piersiową i nie pozwala oddychać. Poczułam, jakby z rąk wysuwało mi się coś bardzo ważnego i jakbym już nie mogła po to sięgnąć, mimo że wciąż pozostaje to w zasięgu mojego wzroku. A później poczułam jak moje ciało ogarnia wstrząs, jak do oczu napływają mi łzy. Siedziałam wtedy z mężem w barze przy plaży, bo było to jedynie miejsce, gdzie było wi-fi, inni goście hotelowi akurat jedli śniadanie. A ja zaczęłam płakać. Mąż nie próbował ani mnie pocieszać, ani tym bardziej uciszać. Wziął mnie za rękę i dał mi przestrzeń na przeżycie moich emocji. A ja płakałam…

Wiem, że w społeczeństwie takie zachowanie nie jest mile widziane publicznie. Kiedy komuś zdarzy się uronić choćby jedną łzę, od razu przeprasza. Być może inni goście pomyśleli, że urządzam sceny. Nie obchodzi mnie to. Kiedy przychodzi fala emocji, masz dwa wyjścia: albo pozwolić sobie to poczuć, dać temu wybrzmieć i pozwolić, by minęło… albo zdusić to i nosić w sobie dniami, miesiącami, latami. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że jest opcja pośrednia: powstrzymać się, pójść do pokoju i tam płakać. Ale to nigdy nie będzie tak oczyszczające, tak pełne doświadczenie, jak pozwolenie sobie na odczuwanie tego w momencie, kiedy się pojawia.

Pozwoliłam więc sobie czuć. Poddałam się całkowicie. I dzięki temu, 10 minut później byłam gotowa zadzwonić do Ambasady i spokojnym głosem porozmawiać o opcjach, jakie mamy. Dzięki temu, pojawił się spokój i jasność umysłu, które pozwoliły mi działać – nie musiałam walczyć ze łzami napływającymi do oczu, nie musiałam zaciskać szczęki albo powstrzymywać drżenia głosu podczas rozmowy z Ambasadą.

article image

Ponadto przez cały ten weekend, który zdawał się trwać całą wieczność… Ani razu nie praktykowałam jogi. Dlaczego? Przecież to mogło by pomóc. Owszem, pewnie by mogło – gdyby moje ciało tego chciało. Tymczasem moje ciało zacisnęło się i ostatnim, na co miałam ochotę, była jakakolwiek praktyka. I wiesz co? Nie mam do siebie o to pretensji. Pozwoliłam sobie na to. Bycie nauczycielem jogi nie znaczy, że trzeba wskakiwać na matę przy każdym kryzysie. Znaczy, że zna się swoje ciało, jego granice i jego potrzeby. I szanuje się je.

Dzięki naszym działaniom udało się nam wrócić tak, jak pierwotnie planowaliśmy – czyli w poniedziałek.

I tu jeszcze jedna kontrowersyjna wiadomość. Zastanawiałam się, czy o tym pisać… Ale uznałam, że powinnam. Powtórzę jeszcze raz: przeżyliśmy ogromny stres. Kiedy dowiedziałam się, że wracamy do Polski w poniedziałek (znów byliśmy w barze, tym razem innym, czekając na naszą zupę warzywną), moje ciało zaczęło się tak trząść, a ja dostałam takiego ataku płaczu, że tym razem nawet mąż się trochę zaniepokoił. Ciało wyrzucało napięcia, które w nim powstały podczas długich godzin telefonów, przeszukiwania Internetu, dyskusji z mężem o opcjach, jakie mamy…

Niestety to nie był koniec naszych stresów. Dotarcie na lotnisko (przypomnę – wielu taksówkarzy odmawiało zabierania turystów), bezsenna noc na lotnisku (chcieliśmy być wcześniej, dla pewności), przedłużające się procedury w Polsce po wylądowaniu, szukanie transportu z Warszawy do domu… Byliśmy dwoma kłębkami nerwów. I znów, może się wydawać, że jako ludzie „duchowi” wróciliśmy do domu, by usiąść w kwiecie lotosu i przez pół nocy śpiewać mantry dla relaksu. Ale rzeczywistość jest inna. Wracając do domu, kupiliśmy wino i cydra (dla Paula wino, dla mnie cydra). I kiedy już się przywitaliśmy z kotami, rozpakowaliśmy i trochę ochłonęliśmy, wypiliśmy – każde z nas więcej, niż można by się spodziewać. Dlaczego? I dlaczego w ogóle o tym piszę? Bo alkohol odcina. Pozwala się zrelaksować. Nie stawialiśmy oporu naszym odczuciom nawet na minutę, ale ponieważ stresująca sytuacja trwała długo, byliśmy zwyczajnie zmęczeni. Chcieliśmy rozładować napięcie, śmiać się a później zasnąć szybko i łatwo. A ja chcę pozostać autentyczna. Nie będę udawać, że się nie denerwowałam. Nie będę udawać, że od początku wiedziałam, że wszystko dobrze się skończy. Nie wiedziałam. Zakładaliśmy możliwość konieczności czasowego zamieszkania na Sri Lance.

Jestem taka sama jak Ty. Mam swoje chwile słabości i sobie na nie pozwalam. I Ty też pownineś/powinnaś. 

Pozwól sobie czuć. Nie ukrywaj swoich emocji, nie twórz pozorów. Pozwól sobie czuć. To jedyny sposób, by móc działać.

Ale jeżeli masz już dosyć – znajdź swój sposób na chwilowe odcięcie. To może być bieganie. To może być lektura książki, która przeniesie Cię w inny świat. Ale to może być też wino – i nie oznacza to, bynajmniej, że przestajesz być „duchowy/a”, czy rujnujesz swoje zdrowie, zwłaszcza, jeśli nie zdarza się to często.

Pozwól sobie czuć. Pozwól sobie doświadczać. I nie oceniaj.

 

Źródła użytych grafik:

1) http://www.neurosensorek.pl/terapia-traumy/pamiec-ciala-czyli-gdzie-czujemy-emocje/

2) https://agnieszkazapart.pl/przytul-swoj-smutek/